Dawno, dawno temu, w miejscu gdzie teraz mieszkamy, rozciągały się ogromne lasy i pola, którymi otoczony był dawny Gdańsk. Znajdował się tu zamek, w którym mieszkali władcy tej ziemi. Osiemset lat temu żył w gdańskim zamku książę Subisław. Książę bardzo lubił jeździć na polowania w pobliskie lasy. Pewnego razu wybrał się z całą swoją drużyną, aby zapolować na grubego zwierza.
(przed zamkiem książęcym)
Książę:
Czy wszystko już przygotowane?
Rycerz 1:
Tak, książę.
Książę:
Zabraliście broń i jedzenie?
Rycerz 2:
Tak, książę, niczego nie brakuje.
Książę:
No to ruszajmy!
Rycerz 1:
Ruszajmy! W drogę!
(wyjazd na polowanie)
Rycerz 2:
Patrzcie, już widać las.
Rycerz 1:
Ależ on jest ogromny i ciemny!
Rycerz 3:
Na pewno jest w nim dużo zwierzyny.
Rycerz 1:
Tak, polowanie będzie udane.
Książę:
Rozdzielimy się teraz na dwie grupy, a o zachodzie słońca spotkamy się na tej polanie.
Rycerz 2:
Dobrze, zobaczymy komu się lepiej powiedzie.
Rycerz 3:
Ruszamy!!!
(dwie grupy jadą w dwie strony)
Książę:
Jedziemy już tak długo a jeszcze nie widzieliśmy nic oprócz paru wiewiórek i zajęcy.
Rycerz 3:
Książę, na pewno spotkamy i dużego zwierza. Przecież zawsze udawały nam się polowania.
Książę:
Cicho! Coś słyszę!
Rycerz 1:
Ja też! To trzask łamanych gałęzi!
Książę:
Ukryjcie się, przyjaciele! A ten, który pierwszy zobaczy zwierza da znać pozostałym w ten sposób: uhuu, uhuu ....
(naśladuje pohukiwanie sowy)
Rycerz 2:
Dobrze, książę. Tak zrobimy.
(książę zostaje sam)
Książę:
Ciekawe, co to za zwierzę. Musi być duże, bo słychać je z daleka ...... O, już je widzę! To dzik! Ależ on jest wielki!!!
Narrator:
Subisław zamierzył się na dzika oszczepem, wycelował i rzucił. Jednak oszczep nie trafił w zwierzę tylko w samo serce ogromnego dębu, który uważany był za święte drzewo. W tym czasie chrześcijaństwo jeszcze nie było na tyle silne, by ludzie przestali wierzyć w rozmaite bóstwa, a także w święte drzewa. Subisław był przerażony. Uderzenie oszczepem w święty dąb nie wróżyło niczego dobrego. Rozzłoszczony dzik był coraz bliżej, książę skierował się więc ku drzewu, aby odzyskać swą broń. Jednak oszczep złamał się przy wyciąganiu i księciu pozostała w ręce tylko jego połowa. Dzik, czując przewagę, ruszył do ataku. Gdy Subisław upadł na ziemię, dzik wbił swe ostre kły w jego ciało. Stało się to tak szybko, że książę nie zdążył wezwać pomocy. Kiedy wreszcie dzik odszedł, książę leżał ciężko ranny pod drzewem. Stracił przytomność i jakby we śnie przesuwały mu się przed oczami sceny z jego życia.
(książę leży pod dębem z zamkniętymi oczami i mówi do siebie)
Książę:
To przecież moja żona Anna ...
A to cesarz Barbarossa, z którym prowadziłem wojnę ....
O, król Bolesław i Mieszko Stary ...
Teraz widzę moją matkę, która opowiadała mi o dziwnym misjonarzu z Pragi, głoszącym chwałę swego Boga... Został on za to zabity przez Prusów .....
Wszystko zniknęło ... ciemno dokoła. To już chyba koniec mojego żywota........
Co to??? Jakie dziwne zielone drzewko, jeszcze nigdy takiego nie widziałem ...
Kim jest ta piękna kobieta z malutkim chłopczykiem? ....
Co się ze mną dzieje?....Nie czuję już żadnego bólu.... Tak tu cicho i spokojnie ......
Narrator:
Wtedy kobieta odłamała z drzewka małą gałązkę i położyła ją na czole Subisława. Po chwili wszystko rozpłynęło się we mgle i książę zasnął.
(zmiana dekoracji - pustelnia)
Gdy się obudził leżał w szałasie na łożu z gałęzi, siana i skór. Koło paleniska krzątał się stary człowiek z krzyżem na piersi.
Pustelnik:
Dzięki Bogu, żyjesz.
Książę:
Kim ty jesteś, starcze? Jak się tu znalazłem?
Pustelnik:
Jestem sługą mego Boga, jedynym pustelnikiem w tych stronach. Ciebie zaś, panie, znalazłem umierającego pod wielkim dębem. To cud, że przeżyłeś!
Książę:
Pamiętam, że widziałem piękną kobietę z dzieckiem, która położyła mi na czole zieloną gałązkę, ułamaną z nieznanego drzewa. Poczułem się wtedy tak dobrze i zasnąłem.
Pustelnik:
Kobieta, która uratowała ci życie to była Maria - Matka Boska, a dziecko - to jej syn Jezus.
Książę:
Powiedz mi, starcze, co to była za gałązka, którą twoja Pani uratowała mi życie?
Pustelnik:
To gałązka oliwna, z drzewa, które jest symbolem pokoju. Może właśnie tu, gdzie ocalono ci życie, powinieneś wybudować świątynię i sprowadzić zakonników, którzy będą chwalić Pana modlitwą i pracą. Wierzę, że tak zrobisz, a miejsce to, na pamiątkę tego wydarzenia, ludzie nazywać będą Oliwą.
Narrator:
Nie mylił się pustelnik. Książę dał się ochrzcić, a gdy rany zupełnie się wygoiły powrócił na gdański zamek. W niedługim czasie sprowadził z Danii pracowitych mnichów cysterskich, którzy we wskazanym miejscu wybudowali w puszczy pierwszą świątynię.
Gdy książę Subisław po latach umarł, został pochowany w oliwskim kościele.
Mijały wieki ....
Opactwo Cystersów rozrastało się i piękniało z pomocą kolejnych władców Pomorza Gdańskiego.
Niedawno, podczas remontu, odnaleziono w murze katedry zwój pergaminu, na którym przed wiekami pewien mnich opisał historię swego życia.
Bardzo dawno temu, w pięknej gdańskiej kamienicy mieszkał bardzo bogaty człowiek. Był on jednak zły i chytry. Gdy na Gdańsk spadła klęska głodu biedni sąsiedzi przyszli do niego z prośbą o pomoc. Bogacz nie dał im jednak pieniędzy ani jedzenia, chociaż miał pełną spiżarnię.
Kiedy zaś dowiedział się, że mnisi w oliwskiej katedrze pomagają biednym dając im jedzenie, sam przebrał się w łachmany i poszedł do kościoła, aby i jemu coś dali.
(tłum biedaków pod katedrą)
Biedak 1:
Już od trzech dni nie mamy nic do jedzenia.
Biedak 2:
Dzieci są głodne, nie mamy też pieniędzy, aby coś kupić.
Biedak 3:
My też już nic nie mamy. Wczoraj skończyła się kasza.
Biedak 4:
Oj, ciężkie czasy! Chyba umrzemy z głodu!
Mnich:
Kto następny?
Mieszczanin:
Teraz ja! Teraz moja kolej!!
Mnich:
Proszę wziąć chleb, biedny człowieku.
Mieszczanin:
Dziękuję! Ale pachnie, a jaki gorący!
(odchodzi z powrotem w stronę Gdańska, a idąc przez pola mówi sam do siebie)
Będę przychodził tu codziennie po świeży chleb, a moja spiżarnia będzie taka pełna, że nigdy nie będę głodny. I z nikim się nie podzielę!
Muszę schować chleb pod ubranie, bo widzę jakąś postać przy drodze. O, to kobieta z małym dzieckiem.
Kobieta:
Dobry człowieku, niczego nie jadłam od wielu dni. Moje dziecko umiera z głodu, a ja już nie mam sił, żeby iść dalej. Podziel się z nami chlebem, który masz pod ubraniem.
Mieszczanin:
Co ty mówisz, kobieto?! Nie mam żadnego chleba. Sam jestem głodny. A pod ubraniem niosę kamień, żeby się obronić przed złymi psami.
Kobieta:
Jeżeli mówisz prawdę, to idź z Bogiem, ale jeśli skłamałeś - to masz serce z kamienia.
Mieszczanin:
No, dała się oszukać, nie musiałem się z nią dzielić!
Ale co to?!
Dlaczego ten chleb stał się zimny i ciężki jak kamień? I czemu przestało bić moje serce?!
Muszę obejrzeć mój chleb ...
(wyjmuje chleb spod ubrania)
Gdzie on się podział?! To jest tylko kamień!
Czy moje serce też zamieniło się w kamień, tak jak mówiła ta kobieta?
Muszę ją odszukać!
(wraca w stronę Oliwy, cały czas mamrocząc pod nosem)
Zaraz, zaraz, czy ja już jej gdzieś nie widziałem?...
Ależ tak! Była podobna do figury Madonny z Dzieciątkiem z Mariackiego Kościoła.....
(przystaje)
To było w tym miejscu. Nie ma jej! Rośnie tylko biała lilia, której przedtem tu nie było.
Teraz dopiero widzę, jaki jestem podły! Nikomu nigdy nie pomogłem i zostałem za to ukarany! Moje serce skamieniało! Jak mam teraz żyć?!!
Narrator:
Bogaty mieszczanin dopiero teraz zrozumiał, że był złym człowiekiem. Zrobiło mu się wstyd. Wrócił więc do Gdańska, sprzedał cały swój majątek a pieniądze rozdał biednym ludziom. Sobie zostawił tylko skamieniały bochenek chleba i poszedł z nim do klasztoru Cystersów. Wyznał im swoje winy i prosił, by pozwolili mu zostać w klasztorze i odpokutować za swe grzechy. Mnisi przyjęli go i wtedy jego skamieniałe serce zaczęło znowu bić. A kamienny bochen chleba przez długie lata wisiał w świątyni, aby wszyscy ludzie mogli go oglądać.